wtorek, 5 listopada 2019

Rozdział 3.

Każdy dzień na uczelni mijał zdecydowanie zbyt szybko. Pochłonięta robieniem notatek i uważnym słuchaniem każdego wykładu, nie zauważałam nawet, jak czas biegł w zawrotnym tempie. Miało to zarówno swoje plusy, jak i minusy. Plusem było chociażby to, że nim się obejrzałam, siedziałam w busie w drodze na obrzeża miasta, gdzie czekało moje przytulne mieszkanie. Minusem z kolei było to, że przy tym, jak krótkie stawały się jesienne dni i ile nauki mnie czekało (szczególnie przy obecnych już zaległościach), nie miałam nawet możliwości pojawić się w stajni przed zmrokiem. Z tego też względu, mimo opuszczenia szpitalnego łóżka, wciąż nie mogłam spędzić z Fokusem chociażby paru godzin.
Pierwsza okazja nadarzyła się dopiero w piątek - trzy dni po moim wypisie. Ostatni z wykładów został wyjątkowo odwołany, dzięki czemu już o czternastej biegałam po mojej niewielkiej kawalerce, starając się odnaleźć wszystkie rzeczy potrzebne mi w stajni. Okazało się to niezwykle trudnym zadaniem, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze nie rozgościłam się na dobre w moim nowym pokoju i wciąż zapominałam, co gdzie miało swoje miejsce. Całe szczęście, udało mi się odnaleźć wszystko w niecałe dwadzieścia minut, co dawało mi szansę na jazdę przed zachodem słońca. Czym prędzej założyłam bryczesy, naciągnęłam na stopy sztyblety i stanęłam na moment przed lustrem, by związać kasztanowe włosy w niskiego kucyka. Przerzuciłam torbę przez ramię, z wieszaka zgarnęłam kurtkę, czapkę i szalik, po czym wyszłam na klatkę, zamknęłam za sobą drzwi i wybiegłam na zewnątrz, w głowie nadal wyliczając, czy oby na pewno wzięłam ze sobą wszystko, czego potrzebowałam.
Moje przemyślenia w tym temacie dobiegły końca, kiedy tylko na horyzoncie pojawił się bus, zmierzający w stronę przystanku. Znów puściłam się pędem przed siebie, starając się jedynie nie zgubić niczego po drodze. Ku mojej uldze, kierowca widząc, że biegnę w jego kierunku, postanowił nie zamykać mi drzwi przed nosem i tylko dzięki temu parę chwil później mogłam usadowić się wygodnie na jednym z foteli i w spokoju złapać oddech.
Nieco ponad półgodzinna podróż minęła pod znakiem nauki. Na wszelki wypadek wzięłam ze sobą notatki, nie chcąc marnować żadnej wolnej chwili i jak się okazało - dobrze zrobiłam. Podczas drogi zdążyłam nadrobić materiał z ostatniego wykładu z anatomii i nim się spostrzegłam, bus zatrzymał się na moim przystanku.
Kiedy już wysiadłam, naciągnęłam czapkę na głowę i szybkim krokiem skierowałam się do stajni. Na miejscu powitały mnie, jak zwykle, zaciekawione spojrzenia koni, stojących na przydrożnych pastwiskach i charakterystyczny zapach, wymieszany z ostrym, jesiennym powietrzem. Mimo słońca, co jakiś czas wyglądającego zza chmur, temperatura zdecydowanie nie sięgała tych przyjemnych, odczuwalnych jeszcze kilka dni wcześniej. Złota, polska jesień oficjalnie przerodziła się w tę ponurą, zapowiadającą nieuchronną pluchę.
Nie marnując ani chwili, swoje rzeczy wrzuciłam do szafki i zgarniając po drodze uwiąz, udałam się na padok, na którym stał Fokus. Nie miałam szczególnej ochoty ani czasu, by biegać za gniadoszem po całej łące, więc z uśmiechem powitałam widok wałacha, stojącego tuż przy ogrodzeniu.
- O proszę, ktoś tu postanowił obyć się dzisiaj bez wygłupów, co? - powiedziałam, otwierając bramę, a gdy tylko przypięłam uwiąz do kantara, wałach zaczął obwąchiwać moje kieszenie w poszukiwaniu smakołyków. - Interesowny burak - burknęłam pod nosem, na przekór swoim słowom, częstując go marchewką.

Czyszczenie zabrało mi dłuższą chwilę ze względu na fakt, że po deszczu, który nawiedził nas poprzedniego dnia, Fokus, rzecz jasna, nie mógł nie skorzystać z dostępu do świeżego błota. Całe szczęście, wszystko zdążyło wyschnąć, dzięki czemu nie musiałam się dodatkowo martwić mokrą sierścią.
Kiedy wreszcie uporałam się ze wszystkimi zaklejkami, poszłam do siodlarni po swój sprzęt. Czapkę zamieniłam na kask, na nogi założyłam sztylpy, po czym wzięłam siodło i ogłowie i łokciem naciskając na klamkę, wyszłam z powrotem na korytarz, gdzie tuż przy moim koniu, zebrali się Szymon z Mileną, jak zwykle kłócąc się o zapewne zupełną pierdołę.
- Mówię ci, że nie ma opcji, żeby Pola się na to zgodziła.
- Na co mam się nie zgadzać? - zapytałam, gdy tylko podeszłam bliżej. Powiesiłam rząd na stojaku obok, po czym wyprostowałam się, spoglądając na przyjaciół.
- Myślałem, czy nie wybrałabyś się w krótki, taki naprawdę malutki teren - odparł Szymon, patrząc na mnie z uśmiechem. - W zasadzie, to taki nawet terenik, serio, mini-mini!
- Nie ma szans - zaśmiałam się, kręcąc głową. - Fokus nie chodził już prawie dwa tygodnie. Milena go tylko lonżowała, a z tego, co słyszałam, nawet wtedy szalał jak głupi. Jeszcze nie straciłam rozumu na tyle, żeby wybierać się na niewychodzonym koniu w teren.
- A nie mówiłam? - Nie musiałam nawet patrzeć na ciemnowłosą, żeby móc dokładnie wyobrazić sobie satysfakcję, wymalowaną na jej twarzy.
- Może w niedzielę się skuszę, dziś i jutro muszę go wziąć na ujeżdżalnię - powiedziałam, kładąc czaprak na grzbiecie gniadosza. Szymek jęknął przeciągle, wyraźnie niezadowolony moją odpowiedzią. Nie zwracając jednak uwagi na jego humory, całą swoją uwagę poświęciłam Fokusowi. Szybko dokończyłam siodłanie i od razu udałam się na padok, krok w krok śledzona przez przyjaciół.
Kiedy zamknęłam za sobą bramę ujeżdżalni, a Milena i Szymon usadowili się na ogrodzeniu, założyłam rękawiczki, podciągnęłam popręg i nie czekając dłużej, wsunęłam nogę w strzemię i wybiłam się z ziemi. Usiadłam w siodle, zebrałam delikatnie wodze i przyłożyłam łydki do boków wałacha, zachęcając go do stępa. Podczas gdy ja wyprowadziłam Fokusa na ścianę, Milena przeszukiwała telefon i już po chwili ciszę, zakłócaną jedynie głośnymi krokami gniadosza, przerwały pierwsze nuty jednej z naszych ulubionych piosenek. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując, jak na dźwięk muzyki wałach przyspieszył kroku. Postawił uszy, uniósł łeb i spojrzał w kierunku ogrodzenia, wyraźnie zaciekawiony. Skróciłam delikatnie wodze, pomału łapiąc kontakt na pysku.
Po kilku okrążeniach, woltach, zatrzymaniach i zmianach kierunku, uznałam, że najwyższy czas zakłusować. Usiadłam głębiej w siodle, dodałam łydki, a Fokus od razu ruszył żywym krokiem, unosząc nogi wyżej niż zazwyczaj przez grząskie podłoże. Anglezowałam w jego rytmie, powoli zaczynając bawić się wewnętrzną wodzą, chcąc lekko wygiąć wałacha do środka.
- Zostaje zadem! - Dobiegł mnie krzyk Mileny. Na jej słowa przyłożyłam mocniej nogę do boku gniadosza, na co ten niechętnie zareagował, machając przy tym ogonem. Uśmiech znów pojawił się na mojej twarzy, gdy poczułam, jak pomału budzi się w nim mały diabeł. Na początek zarzucił delikatnie tyłami, co Szymon skwitował krótkim "oho, zaczyna się". Dopiero po chwili Fokus przypomniał sobie o swoim burzliwym charakterku.
Nie minęło kilka minut, gdy lekkie podskoki przerodziły się w baranki. Ze stoickim spokojem wysiedziałam całą serię, po czym poprawiłam kontakt, dociążyłam krzyż i ścisnęłam boki konia łydkami, próbując przywołać go do porządku. Nie zadziałało od razu, jednak już po chwili poczułam, jak pomału odpuszcza. Odetchnęłam z ulgą i znów wyprowadziłam go na prostą, luzując delikatnie wodze i dosiadem zwalniając najpierw do lekkiego kłusa, a zaraz potem do stępa.
- Ustawisz mi drągi? - zwróciłam się do Szymona, na moment odwracając wzrok od gniadosza. Chłopak jedynie pokiwał głową, po czym zeskoczył z ogrodzenia.
Kiedy już wymierzył odległości i skinieniem ręki zaprosił mnie do przejazdu. Ponownie zebrałam wodze, popędziłam Fokusa, wykręciłam dużą woltę i najechałam na środkową linię. Gniadosz z ciekawością popatrzył na kolorowe drągi, jak gdyby widział je pierwszy raz w życiu i wysoko podnosząc nogi, pokonał wszystkie bez żadnego puknięcia, z dumą kwitując to kolejnym wierzgnięciem. Po paru kolejnych najazdach, stwierdziłam, że śmiało mogę zacząć galopować. Widząc, jaki wulkan energii miałam pod sobą, postanowiłam trzymać się ściany, nie szarżować i w wolnym tempie przejechać jedynie kilka okrążeń w jedną i drugą stronę.
Jak to jednak często bywało, Fokus nie podzielał moich planów i po raz kolejny postanowił pokazać, że wciąż miał w sobie nieco zbyt dużo sił. Wystarczyło zaledwie parę foule, żeby zaczął szaleć, jak to miał w zwyczaju. Zmęczona jego zachowaniem, skróciłam zewnętrzną wodzę, czując, jak zbierał się do tego, by uciec do środka, przyłożyłam mocniej wewnętrzną łydkę i pomału go uspokajałam, szybki krok przekształcając w przyjemny, powolny galop. Co prawda nie obyło się bez kilku kolejnych protestów, jednak koniec końców doszliśmy do porozumienia.
Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że na pierwszą jazdę po dłuższej przerwie wystarczy. Zwolniłam najpierw do kłusa, chwilę później do stępa, położyłam wodze na spoconej szyi wałacha i poklepałam go lekko, mimo wszystko zadowolona z treningu. Odsapnęłam ciężko, wyciągając nogi ze strzemion i rozluźniając spięte mięśnie. Czułam ciepło na policzkach, a w tym, że moja twarz zapewne przybrała barwę pomidora, utwierdził mnie szyderczy uśmiech Szymona.
- Wyglądasz, jakbyś wróciła z maratonu - zaśmiał się, podchodząc do mnie i ruszając spacerkiem przy boku gniadosza. - Widać, że dał ci popalić.
- Nie da się ukryć, dzisiaj była z niego straszna menda.
- To co, herbatka w salonie?
- Idź postawić wodę i daj mi dziesięć minut - odparłam, na co chłopak skierował się z powrotem w stronę ogrodzenia, zgarnął po drodze Milenę i razem udali się do stajni, zostawiając mnie samą z Fokusem.

Kiedy skończyłam stępować, wróciłam do stajni, roztarłam wałacha słomą i odłożyłam sprzęt do siodlarni, dołączyłam do przyjaciół w stajennym saloniku. Opadłam zmęczona na sofę i dopiero wtedy zrzuciłam z dłoni rękawiczki i rozpięłam kask, nie mając nawet ochoty, by ściągać go z głowy. Zmrużyłam oczy, oparłam się wygodnie na zagłówku i rozprostowałam nogi, oddychając przy tym głęboko. Nie tylko Fokus miał dwa tygodnie przerwy - ja również zdążyłam w tym czasie zapomnieć, jak ciężkie mogą być treningi. Szczególnie, gdy opierają się na brykaniu i ciągłej szarpaninie.
- Nie za wygodnie ci? - zapytała Milena, siadając tuż obok mnie i rozpychając się na swoim miejscu, na co jęknęłam, układając głowę na jej ramieniu. - Jak chcesz się kłaść, to przynajmniej byś to zdjęła - burknęła, pukając w mój kask.
- Daj jej spokój, widzisz, że zaraz zaśnie - zaśmiał się Szymon, podchodząc do mnie, by wyręczyć mnie i zdjąć mój kask za mnie. Podziękowałam mu cicho i wtuliłam się jeszcze bardziej w ramię Mileny, kompletnie przygniatając ją moim ciężarem.
- Ja mam dać jej spokój? Widzisz przecież, że to ja tu jestem poszkodowana. Czy ja ci wyglądam na poduszkę?
- No, chyba lekko przytyłaś w ostatnim czasie - mruknęłam, w zamian otrzymując jedynie gromki śmiech szatyna, podczas gdy ciemnowłosa zaczęła odpychać mnie z całych sił, nieprzerwanie wyklinając mnie pod nosem.
Chwilę zajęło mi zebranie się w sobie na tyle, by usiąść prosto, ściągnąć z nóg sztylpy i sięgnąć po stojącą na stole herbatę. Zacisnęłam nieco zmarznięte palce na kubku, z radością witając jego ciepło. Pozbyłam się sztybletów i podwinęłam stopy pod siebie, siadając na kanapie po turecku i ku niezadowoleniu Mileny, zajmując jeszcze więcej miejsca niż wcześniej.
- Jest siedemnasta. Wiecie, co o tej porze, w piątki, robią normalni ludzie? - zagadnął Szymon, patrząc na nas wyczekująco. - Wychodzą na miasto, zamiast siedzieć w stajni.
- Droga wolna, po drodze możesz mnie odwieźć do domu - rzuciłam, a w odpowiedzi otrzymałam jedynie zawiedzione spojrzenie. - Co najwyżej mogę was jutro zaprosić na babski wieczór u mnie w mieszkaniu. Nie ma nawet mowy, że uda ci się wyciągnąć mnie do jakiejkolwiek knajpy - dodałam, oskarżycielsko wskazując na niego palcem. Doskonale pamiętałam, jak skończył się nasz ostatni "wypad na miasto" i zdecydowani nie miałam ochoty na powtórkę z rozrywki.
- Daj spokój, obiecuję, że tym razem nic się nie stanie.
- Ostatnim razem też tak mówiłeś. Mam ci przypomnieć, kto musiał odprowadzać cię do domu?
- Mówisz, jakbyś co najmniej musiała wnosić mnie po schodach na czwarte piętro.
- Racja, nie musiałam. Musiałyśmy - sprostowałam, na co Milena pokiwała energicznie głową, upijając łyk herbaty. Chłopak parę razy przeniósł spojrzenie ze mnie na brunetkę i z powrotem, po czym odetchnął zrezygnowany.
- Czyli co? Jutro widzimy się u ciebie? - zapytał dla pewności, a kiedy przytaknęłam, zaczęliśmy dokładniej ustalać szczegóły naszego spotkania.
Szkoda tylko, że koniec końców, nic nie poszło zgodnie z planem.

********************************************************************************************************************************
Dobry wieczór! Powiem Wam szczerze, że ten rozdział był dla mnie lekko męczący, więc podejrzewam, że z Waszej perspektywy, też najprzyjemniejszy to on nie jest. Trochę za bardzo poszłam w te wszystkie bezsensowne opisówki, ale zanim się skapnęłam, miałam już ponad półtora tysiąca słów, więc szkoda mi było pracy, którą mimo wszystko w to włożyłam.
Przynajmniej tyle, że już wiemy, jak główna bohaterka ma na imię! Powitajcie Polę! Pojawiła się również klasyczna zakładka "bohaterowie" na górze strony, a wraz z nią druga - "konie". Chwilowo są one dość krótkie, jednak nic się nie martwcie, będę rozbudowywać je na bieżąco, więc sprawdzajcie je co jakiś czas - być może dodam tam coś nowego, jeszcze zanim zobaczycie to w opowiadaniu :)
Tymczasem zostawiam Was z tym oto rozdziałem. Mam nadzieję, że jakkolwiek się Wam podobał i liczę na odzew z Waszej strony! Nie ukrywam, że dwa komentarze Nikki i Wasze reakcje pod rozdziałami, niesamowicie zachęciły mnie do dalszego pisania. Cieszę się, że tu ze mną jesteście i mam nadzieję, że tak zostanie! Do następnego, mośki! xx

PS Bardzo długa przerwa od pisania daje mi się we znaki, więc musicie mi wybaczyć wszystkie powtórzenia, które tu popełniłam... Już mi brakowało synonimów i oprócz "Fokus", "wałach", "koń" i "gniadosz" nie mogłam nic wymyślić :p