czwartek, 31 października 2019

Rozdział 2.

Nasza pogawędka przeciągnęła się o wiele bardziej niż się spodziewałyśmy, a uświadomiłyśmy sobie to dopiero, kiedy w korytarzu minęłyśmy stajennych, rozdających ostatnie porcje pasz, a przed stajnią powitało nas nocne niebo i światła latarni. Obie momentalnie owinęłyśmy się szczelniej kurtkami, czując na sobie powiew chłodnego, wieczornego powietrza. Spojrzałyśmy po sobie z uśmiechami na twarzach, bez słów rozumiejąc, że zgadzamy się w fakcie, że tym razem spędziłyśmy na plotkowaniu zdecydowanie za dużo czasu.
Zdążyłyśmy za to obgadać każdy możliwy temat. Ja opowiadałam głównie o moim pobycie w szpitalu. Począwszy od tego, że jedzenie było paskudne, poprzez to, kogo poznałam na oddziale, kończąc na tym, których lekarzy i za co polubiłam. Milena z kolei nie mogła doczekać się, żeby podzielić się ze mną wszystkimi gorącymi nowościami dotyczącymi głównie stajni. Który koń jak się zachowywał, co robili inni pensjonariusze i w jakie kłótnie zdążyła się z nimi wdać oraz jakie nowe, kompletnie bezsensowne zasady wprowadzić chciał właściciel. Dowiedziałam się między innymi, że Fokus jak zwykle pokazywał rogi, Akacja, klacz dzierżawiona przez Milenę, złapała paskudne przeziębienie, a Midas, pastwiskowy kolega Fokusa, wyjechał wraz ze swoim właścicielem na wyczekiwane od tygodni zawody i przez to mój wałach cierpiał z samotności przez ostatnie trzy dni. Zeszłyśmy również na tematy kompletnie odbiegające od jeździectwa - jak na przykład to, jak mojej koleżance szły przygotowania do matury. Jako że byłam od niej starsza o rok (notabene - dokładnie rok, bo obie urodziny obchodziłyśmy tego samego dnia), mogłam jedynie wspierać ją moralnie, powtarzać, że nie ma się czym stresować, nie taki diabeł straszny i tym podobne hasła. Ta jednak wciąż szła w zaparte, mówiąc, że nie ma nawet szans na zdanie części matematycznej. Zupełnie mnie to jednak nie dziwiło, pamiętałam, jak sama siałam panikę przed swoimi egzaminami.
Podsumowując naszą rozmowę - w zasadzie nie powinno nas dziwić, że kiedy się zakończyła, słońce zdążyło już dawno zajść. W naszym salonie spędziłyśmy w sumie nieco ponad dwie godziny, paplając o totalnie nieistotnych rzeczach. Jedynym zaskoczeniem mógł być fakt, że przerwano nam zaledwie raz, kiedy Magda - kolejna z pensjonariuszek, przyszła na moment po herbatę i prawdopodobnie z czystej grzeczności spytała, jak moje zdrowie. Zazwyczaj nie była zbyt rozmowna, więc zadowoliło ją krótkie "już wszystko w porządku, dziękuję" i w sumie na tym jej udział w naszej dyskusji się zakończył. Pokiwała jedynie głową i z kubkiem w ręku wyszła z powrotem na korytarz, ponownie zostawiając nas samym sobie.

- Właściwie, kiedy wraca Szymek? - zapytałam, kiedy wraz z Mileną postanowiłyśmy jednak nie marznąć i jeszcze na parę chwil wejść do stajni - przynajmniej do czasu, kiedy na podwórzu pojawią się jej rodzice.
- Powinien już być. Miał przyjechać wczoraj, ale najwyraźniej wyjazd lekko mu się przeciągnął - dodała, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie. Szymon był w naszych kręgach znany ze swojego zamiłowania do dobrej zabawy, a zawody to przecież świetna okazja do świętowania, więc jakże mógłby sobie odpuścić? - Znając życie, nic nawet nie wygrał, ale zaprzyjaźnił się ze zwycięzcą.
- I tu się zdziwisz! - dobiegł nas radosny krzyk, zaakompaniowany przez rytmiczny stukot kopyt na betonowej posadzce. Jak jeden mąż obróciłyśmy się w jego kierunku dokładnie w momencie, gdy szatyn zatrzymał się tuż przed nami, a u jego boku stanął potężny siwek. No, przynajmniej w zamyśle. Zazwyczaj śnieżnobiała sierść była bowiem umorusana w błocie, na widok czego Milena wciągnęła ze świstem powietrze.
- Jak mogłeś wpakować go w takim stanie do przyczepy? - zapytała z wyrzutem, natychmiast wyrywając Szymonowi uwiąz z ręki i ruszając w stronę boksu Midasa, po drodze zgarniając leżące po kątach korytarza szczotki.
- Wytarzał się przed stajnią - rzucił chłopak na swoją obronę.
- Jasne, chyba tą, z której przyjechaliście - prychnęła dziewczyna, biorąc się za rozczyszczanie zaklejek. - Przecież to jest zaschnięte na kamień! Kiedyś ty go ostatnio czyścił?
Szatyn jedynie przewrócił oczami, by zaraz po tym całą swoją uwagę skupić na mnie. Uśmiechnął się ciepło i wsparł dłonie na biodrach, patrząc na mnie z góry.
- I co, studentka? Jak zdrowie?
- Jak widać, całkiem nieźle. Bardziej ciekawi mnie, jakim cudem twoje zawody przeciągnęły się z weekendu na, daj no sprawdzić, wtorek?
- Wiesz, jak jest. Jak już się wygra, to nie wypuszczą człowieka za wcześnie - odparł, wypinając dumnie klatę i sprawiając, że Milena wystawiła głowę z boksu Midasa, marszcząc brwi.
- Czekaj, ty tak na poważnie?
Na to pytanie, z twarzy chłopaka spełzł uśmiech, a zastąpił go niezadowolony grymas. Przestąpił z nogi na nogę i zmierzył nas obie spojrzeniem spod byka.
- Czyli tak wierzycie w kolegę, tak? Świetne z was przyjaciółki - burknął urażonym tonem i szybko wyciągnął z torby błękitną rozetę. - Widzicie ten kolor? Widzicie, jaka jest duża i ładna? Widzicie, co jest na niej napisane? Pierwsze miejsce! Mogę wam to nawet przeliterować!
- Dobra, dobra, nie przemęczaj się, widzimy! - rzuciłam szybko, śmiejąc się pod nosem z jego obruszenia. Dla załagodzenia atmosfery podeszłam bliżej i zamknęłam go w uścisku, raz za razem powtarzając, że gratulujemy sukcesu i nawet przez moment w niego wątpiłyśmy. W rzeczywistości co prawda, jako że listy startowe były dość okazałe, obstawiałyśmy, że uplasuje się gdzieś w drugiej połowie pierwszej dziesiątki, ale nie musiał tego wiedzieć.
Jeszcze przez moment staliśmy w tej samej pozycji, gdzie ja obejmowałam go i zapewniałam, że zarówno ja, jak i Milena jesteśmy z niego bardzo dumne, a on udawał wciąż niewzruszonego i z grobową miną stał na baczność w moim uścisku, dopóki w końcu nie zmiękł na tyle, by odwzajemnić mój uśmiech i zacząć cieszyć się jak dziecko z cukierka. Kiedy wreszcie puściłam go wolno, podeszliśmy do Midasa, a szatyn zaczął relacjonować cały swój przejazd z najdrobniejszymi szczegółami. Ciemnowłosa nadal próbowała sprawiać wrażenie oburzonej stanem siwka, całą swoją uwagę skupiając na czyszczeniu, jednak dało się zauważyć, że tekstem "na czwórce wykręciłem świetny skrót" Szymek zdobył jej zainteresowanie.
Kiedy już poznałyśmy wszystkie szczegóły dotyczące zawodów, a Midas wprost lśnił, na podwórzu zjawiła się mama Mileny. Wraz z szatynem poszliśmy więc ją odprowadzić. Grzecznie odmówiłam propozycji podwózki, mówiąc, że mam własny transport, po czym pożegnaliśmy koleżankę i razem z Szymkiem patrzyliśmy, jak odjeżdża.
- Wcale nie masz podwózki, prawda? - zapytał chłopak, wciąż nie odrywając wzroku od zakrętu, za którym właśnie znikał samochód.
- Prawda.
- Więc jak zwykle chcesz mnie wykorzystać, tak?
- Jak najbardziej - odparłam bez zawahania, dopiero wtedy przenosząc spojrzenie na niego. Posłałam mu szeroki uśmiech, na widok którego szatyn jedynie przewrócił oczami i mruknął pod nosem coś w stylu "i co ja z tobą mam". - Daj spokój, oboje wiemy, że i tak masz po drodze.
- Oboje wiemy, że mieszkasz poza miastem, a ja w centrum - burknął, rzucając mi spojrzenie z góry. Ja jedynie uniosłam brwi, udając tym faktem naprawdę zaskoczoną. - Masz szczęście, że cię lubię, franco.
- Mam szczęście, że mój stajenny kumpel ma własne auto, pełny bak i słabość do mojego uśmiechu.
- Kto miałby słabość do twoich krzywych zębów?
Na tę uwagę moja stopa automatycznie powędrowała ku łydce chłopaka, sprawiając, że w przeciągu sekundy zasyczał z bólu i przestąpił z nogi na nogę.
- Cofam wszystko, łącznie z podwózką. Wracaj sobie na piechotę - mruknął i czym prędzej rzucił się do biegu. Doskonale wiedziałam, że nasze przekomarzanki i tak skończą się na tym, że parę minut później będziemy śpiewać nasze ulubione hity, jadąc jedną z leśnych dróg, prowadzących do mojego domu, jednak nie powstrzymało mnie to przed tym, by pobiec za nim i wskoczyć mu na plecy, kiedy tylko odległość między nami mi na to pozwoliła. On z kolei był na to całkowicie gotowy i nawet nie zachwiał się pod moim ciężarem. Jedynie zatrzymał się na moment, chwycił moje nogi i kiedy tylko poprawiłam uścisk na jego barkach, ruszył dalej w kierunku samochodu.
- Następnym razem to ty załatwiasz transport, jasne?
- Obawiam się, że lekarz zabronił mi w najbliższym czasie prowadzić. - Zdobyłam się na skruszony ton, a w odpowiedzi usłyszałam jedynie ciężkie westchnienie. Z satysfakcją pomachałam nogami przy jego bokach.

Gdy tylko ruszyliśmy, a z głośników rozbrzmiały pierwsze nuty jednej z dobrze nam znanych piosenek, wszelkie tematy do rozmów poszły w odstawkę i tak, jak przewidywałam, niemal przez całą drogę zdzieraliśmy sobie gardła, robiąc przerwy jedynie, kiedy brakowało nam tchu lub zaschło nam w gardłach i musieliśmy sięgnąć po butelkę wody, która jak zwykle turlała się gdzieś pod moim fotelem. Właściwie, w ciągu całej podróży zamieniliśmy ze sobą może dwa zdania i nim się obejrzeliśmy, staliśmy już pod moją kamienicą.
- Daj znać, kiedy wracasz do jazdy. Chętnie zobaczę tę katastrofę - odezwał się Szymek, jeszcze zanim zdążyłam pociągnąć za klamkę i wysiąść z samochodu. Spojrzałam na niego, krzywiąc się głupio na jego słowa.
- Październik nawet się nie skończył, a ja już zdążyłam ominąć cały tydzień wykładów. Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, ile zaległości na mnie czeka?
- Komu jak komu, mnie mówić nie musisz - odparł, na co tylko kiwnęłam głową, mrucząc pod nosem ciche "no tak". Za każdym razem zapominałam, że był ode mnie rok starszy i w dodatku studiował na tym samym kierunku. - Tak to jest, jak wybierasz się na weterynarię.
- Nie chcę nikogo wytykać palcami, ale oboje doskonale wiemy, kto mnie do tego ostatecznie namówił - powiedziałam, wbrew swoim słowom dźgając go lekko. Chłopak jedynie uśmiechnął się do mnie i wzruszył ramionami.
- Jeszcze mi podziękujesz. A teraz spadaj. Dopiero co wyszłaś ze szpitala, więc do łóżka, raz. Takie kaleki nie powinny spędzać za dużo czasu poza domem, bo zaraz znowu się uszkodzisz.
- Przypomnę ci to, jak będziesz chciał jechać w teren - zaśmiałam się, a po krótkim pożegnaniu, wysiadłam w końcu z auta i od razu skierowałam się do mieszkania.
Szybko pokonałam schody, prowadzące na pierwsze piętro, otworzyłam drzwi, a kiedy tylko zatrzasnęłam je za sobą, ściągnęłam z nóg buty, zrzuciłam z ramion kurtkę i udałam się prosto do kuchni. Wieczorny mróz, panujący na zewnątrz, zdecydowanie dawał mi się we znaki, więc uznałam to za idealną okazję na gorącą herbatę. Przy okazji wyciągnęłam z szuflady leki, które z rana przypisał mi szpitalny ordynator i póki o tym pamiętałam, sięgnęłam po telefon, by dać rodzicom znać, że wróciłam bezpiecznie do domu i zastosowałam się do wszystkich zaleceń lekarza.
Kiedy ojciec odbierał mnie rano ze szpitala, wygłosił całe przemówienie na temat tego, że mam o siebie dbać i koniecznie, regularnie meldować, że żyję i mam się dobrze. Stwierdził, że tylko pod tym warunkiem zgodzi się wrócić do domu, zamiast wprosić się do mojego mieszkania na co najmniej najbliższy tydzień. I o ile w normalnej sytuacji nie miałabym nic przeciwko, by przenocować go raz, czy dwa, o tyle wiedziałam, że na dłuższą metę, zwyczajnie pozabijalibyśmy się na niewielkiej przestrzeni, jaką była moja studencka kawalerka. Szczególnie, gdy tata wpadał w swój nadopiekuńczy szał. Z tego właśnie względu ja obiecałam być grzeczną córką i nie sprawiać żadnych więcej problemów, a on w zamian miał się po prostu przestać zamartwiać i pozwolić mi samej zająć się sobą.
I tak, jak powiedziałam, tak zamierzałam zrobić. Dlatego też kiedy tylko woda się zagotowałam, zaparzyłam herbatę, do tego z resztek, jakie miałam w lodówce, zrobiłam niezwykle ubogą sałatką i z tak przygotowaną kolacją, udałam się do pokoju. Odłożyłam talerz i kubek na biurko, zaświeciłam lampkę i usiadłam przed laptopem z zamiarem nadrobienia przynajmniej części z tygodniowych zaległości. Zapowiadała się długa noc.

********************************************************************************************************************************
Wygląda na to, że jednak jeszcze pamiętam, jak napisać rozdział całkiem przyzwoitej długości! Nie wiem do końca, czy oby na pewno mi się podoba - w paru miejscach lekko się zakręciłam, ale ogół oceniam na duży plus. Naprawdę nie spodziewałam się, że napisanie go przyjdzie mi z taką łatwością i jestem mega pozytywnie zaskoczona samą sobą! Szczególnie, że jak już zaczęłam nad tym blogiem myśleć, to okazało się, że mam całe mnóstwo pomysłów i jakiś zarys fabuły... Więc może coś faktycznie z tego będzie.
Nadal nie wiemy, jak główna bohaterka ma na imię i serio, mam ochotę zrobić jakiś plebiscyt, bo totalnie nie podchodzą mi żadne polskie imiona, a coś wykombinować trzeba. Przynajmniej wiemy, że jest na pierwszym roku weterynarii, mieszka sama i przyjaźni się z Mileną i Szymonem. I uznajmy za przypadek to, że Szymon rymuje się z Tymon.
Także no, specjalnie na rzecz tego rozdziału olałam naukę na cywilizację konfucjańską i historię filozofii. Jeśli przez to nie zdam sesji i obleję rok, to przynajmniej mam już na co zrzucić winę. A tymczasem trzymajmy kciuki, żeby nadal pisało się to wszystko z taką łatwością i no, do następnego! xx

wtorek, 29 października 2019

Rozdział 1.

Żwir zazgrzytał pod kołami samochodu, kiedy wjechaliśmy wreszcie na znajome podwórze. Wyskoczyłam z pojazdu, zanim ten zdążył się na dobre zatrzymać. Ojciec krzyknął za mną coś o tym, że mam uważać, co robię, jednak byłam zbyt podekscytowana, żeby w ogóle zwrócić na to uwagę. Natychmiast puściłam się biegiem wzdłuż białych ogrodzeń, sprawiając, że niektóre z koni podniosły łby, wyraźnie zaalarmowane moim gwałtownym zachowaniem.
- Gdzie on jest? - padło z moich ust, gdy tylko przekroczyłam próg stajni. Początkowo odpowiedziała mi jedynie muzyka sącząca się leniwie z radia stojącego na parapecie. Szybko jednak z jednego z boksów wyłoniła się ciemnowłosa sylwetka Mileny - jednej z pensjonariuszek.
- Drugi padok po lewej - odparła i posłała mi radosny uśmiech, którego nawet nie odwzajemniłam. Rzuciłam jedynie szybkie "dzięki" i czym prędzej udałam się we wskazanym kierunku.
Okrążyłam budynek i skręciłam w pierwszą ścieżkę po prawej. Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się lekko, kiedy na horyzoncie dostrzegłam znajomą sylwetkę. Wysoki gniadosz pasł się spokojnie pod jednym z pobliskich drzew, korzystając z wyjątkowo dopisującej jak na końcówkę października pogody. Skubał leniwie trawę - a przynajmniej jej późnojesienne resztki - nie zwracając nawet uwagi na to, że stałam zaledwie kilka metrów dalej, łapiąc oddech po sprincie przez podwórko.
Podniósł łeb dopiero, kiedy stanęłam na wyciągnięcie ręki od niego i oparłam dłonie na biodrach, bacznie mu się przyglądając.
- I co, matołku? Znowu zachciało ci się uciekać z rana? - zapytałam z wyrzutem w głosie, na co wspomniany matołek jedynie wrócił do przeżuwania trawy, sprawiając wrażenie niczym niewzruszonego. - Miałeś być grzeczny pod moją nieobecność, a tymczasem znowu najadłam się przez ciebie strachu. Ile razy mam ci powtarzać, że nie wolno przeskakiwać ogrodzenia, co?
Podeszłam bliżej, nie przerywając swojego słowotoku i przesunęłam ręką wzdłuż jego boku. Okrążyłam go dwukrotnie, dokładnie sprawdzając, czy poranna, samotna wyprawa do lasu nie zostawiła po sobie żadnych szram na jego patyczkowatych nogach. Z ulgą mogłam stwierdzić, że podczas mojej nieobecności nie zmieniło się absolutnie nic - nie wyglądał ani gorzej, ani lepiej niż w dniu, w którym go zostawiłam.
- Czy ja zawsze muszę się przez ciebie denerwować? Przez ten stres zdecydowanie pożyję o wiele krócej. Rozumiesz, co do ciebie mówię? To jest poważna sprawa, żadnego więcej skakania przez płoty!
- Może gdyby właścicielka miała więcej czasu na treningi, a mniej na kontuzje, to nie nudziłoby mu się tak bardzo! - dobiegł mnie krzyk z drugiej strony pastwiska. Milena stała przy furtce, przysłuchując się z zainteresowaniem mojemu monologowi. - Witamy wśród żywych. Jak minęło chorobowe?
- Świetnie! Miałam całą masę czasu na przemyślenie, jak odchudzić tego grubasa i doprowadzić go do jakiegokolwiek ładu - zaśmiałam się, poklepując sadło Fokusa - bo tak właśnie miał na imię mój, nazwijmy go, wierzchowiec. - Poza tym, jakie kontuzje? Nie przesadzajmy, zwichnięty nadgarstek jeszcze nikogo nie zabił.
W naszej stajni przyjął się zwyczaj nazywania kontuzją każdego najmniejszego zadrapania. Nieważne, czy ktoś akurat złamał żebro, skręcił kostkę, czy nabił sobie siniaka na kolanie - to zawsze była kontuzja. Drobna lub nieco większa, wciąż kontuzja. I każdy zawsze szedł na "L4".
- Racja, racja, od nadgarstka pewnie nikt nie umarł. Ale chyba było paru takich, których wstrząs mózgu sporo kosztował, nie sądzisz? - Uniosła pytająco brew i oparła brodę na ogrodzeniu. No tak, zapomniałam, że plotki szybko się rozchodziły. - Na pewno możesz tak ganiać w tę i nazad?
- Daj mi się nacieszyć wolnością. Zresztą, skoro już mnie wypuścili, to raczej nie ma ku temu żadnych przeciwwskazań - stwierdziłam, starając się przy tym brzmieć jak najbardziej przekonująco.
W rzeczywistości pewne przeciwwskazania istniały i było ich całkiem sporo. Jak na przykład to, że nie powinnam wykonywać zbyt gwałtownych ruchów i się przemęczać. Fakt faktem, zaraz po wyskoczeniu z samochodu i moim szaleńczym biegu w stronę pastwisk poczułam lekkie zawroty głowy, jednak nie zamierzałam się tym zbytnio przejmować. Nie miałam w planach również tego bagatelizować - tylko to skłoniło mnie do założenia na nogi jeansów zamiast bryczesów i nadal powstrzymywało przed ruszeniem po sprzęt do siodlarni. Do rozsądku przemawiał również fakt, że nie do końca zostałam ze szpitala wypisana. Rzecz jasna, to nie tak, że wzięłam nogi za pas i opuściłam oddział bez słowa. Nie znaczyło to jednak, że lekarz prowadzący był szczególnie przekonany do pomysłu wypuszczenia mnie do domu już tego dnia. Po wielu godzinach próśb, koniec końców mi uległ, jednak dopóki nie zniknęłam za drzwiami windy, uparcie powtarzał, że mam stawić się na kontrolę po weekendzie i jego zdaniem powinnam zostać przynajmniej do końca tygodnia. A mieliśmy wtorek.
I mimo że sama miałam niewielkie wątpliwości co do słuszności mojej decyzji - zostały one rozwiane, kiedy tylko Fokus pojawił się w zasięgu mojego wzroku. W ciągu tych kilku dni nie zmienił się co prawda nie do poznania (tym bardziej, że Milena codziennie wysyłała co najmniej dwa zdjęcia jego pyska z podpisem "przesyła buziaki"), jednak stęskniłam się za nim tak, jakby moja nieobecność przeciągnęła się na przynajmniej miesiąc. Szczególnie, że mimo wszystko, choć na pierwszy rzut oka wyglądał dokładnie tak, jak zawsze, dało się zauważyć, że jego futro stało się nieco dłuższe, ogon sprawiał wrażenie, jakby był nastroszony znacznie bardziej niż zazwyczaj (prawdopodobnie przez tendencję do ocierania go o ścianę boksu), a na zadzie pojawiło się nowe, niewielkie zadrapanie. Dodatkowo wydawał się jeszcze grubszy, ale to była raczej kwestia mojego własnego kompleksu na punkcie jego okrągłego brzucha.
- Uwierz, naprawdę się cieszę, że już wróciłaś - powiedziała Milena, siadając na górnej żerdzi ogrodzenia. - Brakowało cię tutaj przez te kilka dni.
- Musisz mi zdać dokładne sprawozdanie z tego, co się działo.
- Cóż, w takim razie zapraszam na herbatę i ciasto. Sama piekłam!
- Dłużej nie musisz mnie przekonywać - zaśmiałam się, po czym raz jeszcze poklepałam Fokusa i wraz z ciemnowłosą udałyśmy się do stajni, już od pierwszych kroków, zaczynając plotkować na wszelkie tematy - te bardziej i mniej stajenne.
Zdecydowanie zdążyłam stęsknić się nie tylko za Fokusem, ale również za całym tym miejscem i ludźmi. Dobrze było wrócić do żywych.

********************************************************************************************************************************
Dzień dobry! O matko, napisanie tego rozdziału było dla mnie ogromnym wyzwaniem z kilku powodów. Po pierwsze, nie pisałam od naprawdę dawna i totalnie zapomniałam, jak się to właściwie robiło (prawie napisałam "żerdź" przez "rz", jest źle!). Po drugie, jak to u mnie bywa od zawsze, nie mam na to opowiadanie jakiegoś ściśle określonego planu. W zasadzie, to nie mam na nie żadnego planu. I po trzecie, nadal nie zdecydowałam się na imię dla głównej bohaterki, więc musicie mi wybaczyć, że chwilowo jest ona bezimienna :p
Ale mimo tych wszystkich przeszkód, strasznie cieszę się, że do tego wracam. Nie spodziewam się co prawda, że WMM osiągnie sukces choć w niewielkiej części porównywalny do HMOL, jednak mam nadzieję, że choć paru czytelników uda mi się jakoś przyciągnąć, zaciekawić i być może nawet sprawić, że zostaną na dłużej.
Piszcie koniecznie, co sądzicie i przede wszystkim - co u Was! Dawno nie miałam możliwości o to spytać, więc chcę nadrobić wszelkie zaległości. A tymczasem, do następnego! xx

PS Dzisiaj krótko, ale spokojnie - to tak na rozgrzewkę!