środa, 8 stycznia 2020

Rozdział 4.

Sobotni poranek zaczął się dokładnie tak, jak każdy inny. Kiedy po paru minutach przewracania się z boku na bok pod ciepłą i sennego przecierania oczu udało mi się wreszcie podnieść z łóżka, odsłoniłam rolety i wyjrzałam przez okno. Dreszcz przeszedł przez moje ciało na sam widok zachmurzonego nieba i koron drzew, pomału kołyszących się na wietrze. Z niezadowolonym westchnieniem skierowałam się do łazienki, w myślach snując plany na resztę dnia - nieco niechętnie ze względu na ponurą pogodę. Po porannej toalecie, udałam się do kuchni, postawiłam wodę na herbatę, zrobiłam sobie śniadanie, zażyłam leki i zadzwoniłam do ojca, by poinformować go, że żyję, mam się dobrze i pamiętam o wszystkich zaleceniach lekarzy. Podsumowując, sobotni poranek był jednym z tych zupełnie przewidywalnych i niczym niewyróżniających się.
Przedpołudnie spędziłam na kolejnych powtórkach i, całe szczęście, udało mi się odrobić ostatnie z tygodniowych zaległości. Dzięki temu, z czystym sumieniem zgarnęłam wszystkie potrzebne rzeczy i, tym razem bez pośpiechu, skierowałam się na przystanek. Owinęłam się ciaśniej szalikiem, czując na twarzy chłodne powietrze. Zdecydowanie nie była to najlepsza pora na opuszczanie ciepłego mieszkania. Gdyby nie obowiązki i fakt, jak zaniedbany ostatnimi czasy był Fokus, zdecydowanie nie wyściubiłabym nosa spod koca, czytając jakąś książkę, słuchając muzyki i popijając gorącą herbatę. Obowiązki jednak wzywały i o tyle, o ile pogoda nijak nie zachęcała do jakichkolwiek aktywności poza domem, perspektywa spędzenia całego popołudnia z gniadoszem zdecydowanie poprawiała mój humor.
Droga do stajni minęła szybko - soboty miały to do siebie, że ruch drogowy był zdecydowanie mniejszy niż zazwyczaj, a brak korków na ulicach znacznie ułatwiał dojazd. Nie zmieniało to faktu, że najchętniej wróciłabym już do prowadzenia samochodu, jednak dla własnego dobra wolałam przestrzegać wszystkich zaleceń lekarza. I mimo że powodowało to pewne utrudnienia, jak chociażby to, że przystanek od stajni dzielił nieco ponad kilometr pieszej wędrówki, nie miałam na co narzekać - szczególnie, że jeden z neurologów wspominał coś o spacerach i dotlenianiu, więc była to ku temu idealna okazja.
Przy bramie jak zwykle powitały mnie zaciekawione spojrzenia pasących się nieopodal koni, a na horyzoncie pojawił się nasz stajenny pies, Bart, swoją obecnością sygnalizując powrót właściciela. Zagwizdałam głośno, zwracając na siebie uwagę wyżła i już po chwili skakał przy mnie radośnie, domagając się pieszczot.
Nie chcąc tracić czasu, nie zahaczałam nawet o stajnię i od razu udałam się na pastwiska za budynkiem. Fokusa dostrzegłam już z daleka. Jak zwykle skubał trawę niczym niewzruszony, machając jedynie ogonem od czasu do czasu. Jak zwykle nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, dopóki nie podeszłam wystarczająco blisko. I jak zwykle pierwszym, co zrobił, było obwąchanie moich kieszeni w poszukiwaniu smakołyków. Tym razem jednak nie doczekał się niczego, prócz uwiązu przypiętego do kantara. Brak marchewki wyraźnie go oburzył, bo gdy tylko ruszyliśmy w stronę ogrodzenia, zaczął natarczywie podskubywać mój plecak.
- Dzień dobry wszystkim! - rzuciłam, wchodząc w końcu na stajenny korytarz. Z radia, stojącego na parapecie, sączyła się muzyka, Szymon czyścił Midasa w boksie, Milena wyciągnęła Akację na zewnątrz i smarowała jej kopyta, Magda ze swoją siwką, Rukolą, szykowały się do jazdy, a z saloniku wyglądał Michał - wspomniany wcześniej właściciel zarówno Barta, jak i całego naszego ośrodka. Cała czwórka odwróciła głowy w moją stronę, burcząc w moim kierunku niemrawe powitania. Najwyraźniej nie tylko mnie pogoda lekko zdołowała.
Przywiązałam Fokusa do kraty jego boksu, po czym skierowałam się do siodlarni. Odłożyłam plecak, wzięłam swój sprzęt i szczotki gniadosza i wycofałam się z powrotem na korytarz. Cały rząd przewiesiłam na stojącym obok stojaku i odwróciłam się w stronę znajomych. Jedynie Michał nie był akurat zaabsorbowany swoim koniem, wciąż stojąc w progu saloniku i mieszając leniwie herbatę.
- Panie trenerze, gdzie pan był, jak pana nie było? - zagadnęłam żartobliwie, chcąc nieco rozjaśnić pochmurną atmosferę. Właściciel spojrzał na mnie, unosząc brew i uśmiechając się lekko.
- Tu i ówdzie, pani Polu, tu i ówdzie - zaśmiał się, odbijając się od futryny i podchodząc do mnie. Mówienie sobie per "pan i pani" było jedną z naszych typowych przekomarzanek. Dzieliło nas niecałe dziesięć lat i choć na początku naszej znajomości (jak i również współpracy) zwracanie się do niego na "ty" sprawiało mi pewien dyskomfort, po pewnym czasie stało się to normalnością. - Jak tam pobyt w szpitalu? Widzę, że jednak obyło się bez gipsu.
- Już w porządku. O gipsie nawet nie było mowy, nie wiem, skąd masz takie informacje.
- Wiesz, jak nadopiekuńczy potrafi być Szymon - szepnął konspiracyjnie, nachylając się w moim kierunku. - Jak tylko zabrała cię karetka, zaczął coś wrzeszczeć o szynie, kulach i wózku inwalidzkim.
- Po pierwsze - wtrącił szatyn, znikąd pojawiając się za Michałem i odciągając ode mnie roześmianego chłopaka, trzymając w garści kaptur jego bluzy. - Wszystko słyszę. A po drugie nic nie mówiłem o żadnym wózku.
- Jasne, tak samo, jak nie mówiłeś nic o ręce na temblaku, kołnierzu na szyi i... - Słowa bruneta zostały przerwane przez dłoń Szymona na jego rozciągniętych w uśmiechu ustach.
- Pij tę herbatę, nie paplaj.

Trening na Fokusie przebiegał znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Widać było, że wcześniejsze serie baranków dały upust nadmiarowi energii. Gniadosz szedł o wiele bardziej skupiony na wszystkich zadaniach i znacznie lepiej reagował na dawane mu sygnały. No, dobrze, na te, które dawałam poprawnie. Pobyt w szpitalu nieco mnie usztywnił, a w połączeniu z zakwasami, pozostałymi po ostatniej jeździe, moje ruchy nie były tak płynne i precyzyjne, jak bym tego chciała.
Mimo to wałach spisywał się naprawdę świetnie i, o dziwo, wykazywał się niesamowitą dozą cierpliwości. Wciąż nie zamierzałam robić nic ponad swoje siły, więc znów skupiłam się głównie na pracy na płaski. Poprosiłam jedynie Szymona, żeby ustawił mi kilka drągów i jedną kawaletkę na środku placu. Nie męczyłam Fokusa również zbyt długim galopem. Zadowoliło mnie jedynie kilka kółek i dwa skoki przez niewielką przeszkodę. Chodziło mi głównie o zmianę nogi przy lądowaniu, co nie sprawiło gniadoszowi żadnego problemu.
Zadowolona z jazdy, zwolniłam do stępa i poluzowałam wodze. Poklepałam mokrą szyję wałacha i z uśmiechem odwróciłam się do Szymona, jak podczas niemal każdej mojej jazdy, stojącego przy ogrodzeniu. Chłopak odwzajemnił mój uśmiech i podszedł do mnie, chowając dłonie w kieszeniach.
- Widzisz, mówiłam, że jak chce, to potrafi - powiedziałam, odnosząc się do naszych typowych przekomarzanek, które zazwyczaj kończyły się tekstem w stylu: chciałaś, to masz - nieokiełznaną chabetę.
- Powiedzmy, że czasem faktycznie ma lepszy dzień - odparł, wyrównując swój krok z Fokusem. - To co, spotkanie u ciebie aktualne?
- Jak najbardziej - odpowiedziałam. - Ale z góry ostrzegam, że moja lodówka stoi całkowicie pusta, więc cały asortyment we własnym zakresie.
- Przyznaj po prostu, że chcesz, żebyśmy zrobili dla ciebie zakupy - rzucił szatyn, patrząc na mnie podejrzliwie. Zaśmiałam się lekko i uniosłam ręce w geście poddania.
- Zgoda, może coś w tym jest.
- To zróbmy tak. Ja zrobię zakupy, a ty pozwolisz mi skorzystać z twojego prysznica. Nie chce mi się wracać do domu, a nie mam ochoty cały dzień śmierdzieć koniem.
- Lubię takie układy - stwierdziłam radośnie, nachylając się, by rozczochrać nieco czuprynę szatyna. Jak się spodziewałam, nie spotkało się to z jego aprobatą, jednak już po chwili wróciliśmy do planowania wieczoru.

Niecałą godzinę później, kiedy już odprowadziłam, rozsiodłałam i rozczyściłam Fokusa, wraz z Mileną i Szymonem wpakowaliśmy się do srebrnego pick-upa i ruszyliśmy w stronę miasta. Chłopak wyrzucił mnie i ciemnowłosą przy mojej kamienicy, a sam pojechał do najbliższego sklepu na obiecane zakupy. My zaś weszłyśmy na górę i pomału zaczęłyśmy przygotowywać zarówno siebie, jak i mieszkanie do naszego wspólnego wieczoru. Wzięłam szybki prysznic, zostawiając Milenę w kuchni, wcześniej tłumacząc jej naprędce, gdzie co leży i mówiąc, by czuła się jak u siebie. Kiedy wyszłam z łazienki, dziewczyna siedziała już przy stole z kubkiem w rękach, a z głośników radia na parapecie sączyła się muzyka.
- Trzymaj - rzuciła, przesuwając w moją stronę drugą herbatę.
- Jak coś, ręcznik leży na pralce. Nie zalej mi proszę całej łazienki, brodzik trochę przecieka - powiedziałam, opadając na krzesło po drugiej stronie stołu, nadal wycierając mokre włosy. Ciemnowłosa burknęła coś w odpowiedzi, wzięła kolejny łyk gorącego napoju, po czym zgarnęła swoją torbę z podłogi i wyszła z pomieszczenia.
Zanim Milena zdążyła się wykąpać, do mieszkania zapukał Szymon. Otworzyłam mu drzwi, śmiejąc się z tego, jak bardzo był zdyszany po pokonaniu klatki schodowej.
- Zachciało ci się mieszkać na trzecim piętrze - fuknął niezadowolony, nadal łapiąc oddech, podczas gdy ja zdążyłam zabrać od niego dwie siaty zakupów i przenieść je do kuchni. Po chwili dołączył do mnie i pomógł z rozpakowywaniem wszystkich produktów. Kiedy już skończyliśmy, Milena wreszcie wyszła z łazienki, ustępując ją w końcu Szymonowi, który, notabene, odkąd tylko ściągnął buty w przedpokoju, narzekał, że chce się wreszcie wykąpać.
Po kolejnych dwudziestu minutach lekkiego zamieszania, wreszcie usiedliśmy w salonie. Całą trójką opadliśmy na kanapę i przeszliśmy do najważniejszej kwestii wieczoru.
- Więc - zaczęłam, a w głowie usłyszałam głos mojej polonistki z czasów gimnazjum, przypominający mi o tym, że nie powinnam używać więc na początku zdania - co oglądamy pierwsze?
- Szybcy i wściekli - odezwał się Szymon, sprawiając, że z Mileną wymieniłyśmy pełne dezaprobaty spojrzenia.
- Nietykalni - powiedziałam, na co ciemnowłosa jęknęła niezadowolona.
- Było. I to kilka razy. Oglądaliśmy to co najmniej trzy razy - przypomniała. - La la land.
- Żadnych romansów - zaprotestowałam momentalnie. - Pulp Fiction.
- Ktoś tu ma ochotę na klasyki - zaśmiał się Szymon. - Ale jestem za. Dawno tego nie widziałem.
- Niech wam będzie - burknęła Milena, jednak dało się wyczuć, że wcale nie jest z tego powodu tak niezadowolona, na jaką próbowała wyglądać.
I tak właśnie zaczęła się nasza posiadówka - od Pulp Fiction i piwa. A po kilku godzinach, dziwnym trafem znaleźliśmy się na miejskim rynku. Co było o tyle ciekawe, że zupełnie nie pamiętałam, jak się tam dostaliśmy i, co więcej, dlaczego o dwudziestej trzeciej czterdzieści osiem tańczyłam z Szymonem na parkiecie jakiegoś pubu, wykrzykując teksty kolejnych szant. Milena z kolei siedziała przy barze, również śpiewając z całych sił, klaszcząc w dłonie i co jakiś czas popijając z, chyba cudzego, kufla. Całe szczęście, dziewczyna, siedząca obok niej, wydawała się raczej rozbawiona niż rozgniewana jej zachowaniem.
Wyglądało na to, że nasz wieczór rozkręcił się odrobinę bardziej niż planowaliśmy, jednak żadne z nas nie narzekało. W zasadzie, cała nasza trójka świetnie się bawiła - nawet w drodze do mojego mieszkania o trzeciej dwadzieścia. Przy czym warto wspomnieć, że jako że wybraliśmy się piechotą, czekało nas nieco ponad czterdzieści minut spaceru. Biorąc jednak pod uwagę, że przez cały czas podśpiewywaliśmy pod nosem i w nieudolny sposób próbowaliśmy naśladować ruchy wyjątkowo dobrego tancerza, spotkanego przez nas wcześniej we wspomnianym wyżej barze, przynajmniej nie mogliśmy narzekać na niedobór rozrywki i dobrych humorów.
Jak to jednak często bywa, najgorszą częścią okazał się nie sam powrót do domu, a pobudka dnia następnego. Szczególnie, że był to jeden z tych razów, gdy obudziłam się w miażdżącym uścisku Szymona.

*******************************************************************************************************************************
A o tym, co dokładnie stało się o poranku, dowiemy się w następnym odcinku serii pod tytułem Przepraszam, że znów zostawiłam bloga na miesiąc! Nie obrażajcie się na mnie, grudzień ma zazwyczaj to do siebie, że za mocno mnie pochłania - tak też stało się tym razem.
Mam nadzieję, że świetnie spędziliście sylwestra i powrót do szkół, na studia, a może do pracy, nie był dla Was zbyt przykry. O ile to w ogóle możliwe. Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, komentarze i reakcje pod postami - nie myślcie sobie, że ich nie zauważam!
Kocham Was najmocniej i cóż, zapewne zobaczymy się niebawem, biorąc pod uwagę fakt, że sesja niedaleko i potrzebuję jakiegoś oderwania od obowiązków. Skoro w moim życiu nie ma chwilowo koni, planuję pocieszać się przynajmniej pisaniem o nich!
A w międzyczasie, zapraszam również na mojego wattpada! Zdecydowałam wrócić do pisania, a skoro jestem tutaj, to tam również nie może mnie zabraknąć. Do następnego!

1 komentarz: